Fani sztuki ulicznej muszą odwiedzić Chile obowiązkowo. A szczególnie dwa miasta. Zanim dotrze się do muralowej mekki, Valparaiso, można, a nawet trzeba rozgrzać się w Santiago. Bo tu też malują na potęgę. Ja zakochałam się w trzech miejscach i kto śledził chwilewchile.pl już je na pewno widział.
Pierwsze takie miejsce to Bellavista. Taka turystyczna dzielnica gdzie pije się alkohol i kradną torebki. Albo mija się ją w drodze na San Cristobal. Ale zamiast dać się okraść lub tracić cenne peso na pisco, lepiej upić się kolorami bijącymi z murów na każdym kroku.
Drugie miejsce to muzeum pod gołym niebem w dzielnicy San Miguel, co po hiszpańsku brzmi Museo a Cielo Abierto en San Miguel. I jest to najfantastyczniejsze miejsce z muralami jakie w życiu widziałam (sorry Valpo). Jest ich czterdzieści i są tak duże, że trzeba zadzierać głowę. Czasami akompaniują im warzywa, majtki i elektronika z lokalnego targu. Na stronie muzeum możecie zobaczyć wszystkie. Do tego po całej okolicy porozrzucane są mniejsze, a wszystko w scenerii starych podwórek i niszczejących bloków.
Trzecie miejsce i jak dla mnie wisienka na muralowym torcie to stacja metra Bellas Artes i dwa wielkie murale autorstwa Inti Castro. Andy na horyzoncie i te dwa murale to coś, co widziałam prawie codziennie przez osiem miesięcy i nie znudziło mi się wcale. O Intim jeszcze będzie przy okazji Valparaiso, skąd pochodzi i gdzie namalował kolejne takie cudo, że szczęka opada.