Wyspa Wielkanocna cz. 3: życie na środku oceanu

26 marca, 2016

W przewodnikach piszą, że wschód słońca najlepiej obejrzeć przy Ahu Tongariki, czyli piętnastu moai, które mogliście zobaczyć w poprzednim wpisie. Wstajemy więc wcześnie, wykorzystujemy ostatnie godziny z wypożyczonym samochodem i jedziemy 20 kilometrów do miejsca z cudownym widokiem na ocean, klify, wulkan i kamieniołom. Szkoda tylko, że słońca z nami nie było! Szaro bure chmury zepsuły zabawę nie tylko nam, ale też innym dwudziestu osobom, które czytają te same przewodniki. Nie szkodzi. I tak jest pięknie. A najlepiej o poranku wygląda zupełnie pusta plaża Anakena. Dzień jeszcze się tu nie zaczął. Tylko poznany wczoraj pies biegnie z merdającym ogonem i wita nas jakby miesiąc nie widział człowieka.

foto1

collage2

foto2

foto6

collage

foto5

foto4

collage3

Wracamy do Hanga Roa. Wszystkie ważne punkty już odwiedziliśmy, niektóre dwa razy, co ze sobą dalej robić. Opcje są dwie: snorkeling lub trekking/rower na północ wzdłuż wybrzeża. Lubię oglądać podwodne życie na zdjęciach, będąc w wodzie już jakoś niespecjalnie, tym bardziej, że przed wylotem poczytałam trochę o stadach rekinów pływających w okolicach wyspy. Cykor ze mnie, wiem. Michał ma większą chęć na przygodę, więc odwiedzamy jedno z miejsc przy porcie organizujące takie wypady wgłąb oceanu. Po długich namysłach stwierdzamy, że jednak pogoda jest idealna na ubranie ciepłych kurtek i 10-kilometrowy spacer po skałach i jaskiniach. Tak też robimy.

foto7

foto11

foto8

foto10

foto9

foto14

foto21

W drodze powrotnej wychodzi słońce i zostaje z nami już do końca dnia. Spędzamy czas w  mieście. Szwendamy się, obserwujemy, myślimy o tym jak tu się żyje na co dzień. W izolacji od reszty świata. Nie można po prostu wsiąść w samochód i pojechać do miejsca, w którym się jeszcze nie było. Ukraść samochodu też nie można, bo przecież gdzie z nim uciekniesz. Niewielu stać na to, aby wsiąść w samolot i polecieć na kontynent lub do innego kraju. Dzieci chodzą do jedynej szkoły. Po czym poznać, że mają wolny internet? Grają w piłkę całą gromadą na jedynym boisku, do późna w nocy. Ci co mogą wyjeżdżają na studia, inni zostają i żyją z turystyki. Wstają codziennie wcześnie rano, przygotowują śniadania gościom, sprzątają pokoje, odwożą jednych na lotnisko, przywożą kolejnych, sprzedają rękodzieło, łowią ryby, serwują grilowanego tuńczyka, wynajmują samochody, występują przed publicznością, wieczorem serwują drinki w barze ze słomianym dachem. Są mili, uśmiechnięci, ale jakby znudzeni. Może latem będzie im się lepiej powodzić. We wrześniu turystów jest garstka. Tylko w porcie jest zawsze co robić. Po solidnej porcji tuńczyka, siadamy na brzegu i obserwujemy jak małe łódki i helikopter transportują,  a panowie wypakowują towary, które przypłynęły z Chile na statku.

Z perspektywy turysty, który przyleciał obejrzeć słynne posągi, a potem może się tym chwalić na blogu, życie na wyspie wydaje się beztroskie. Nigdzie się nie spieszą, nie gonią, świat się nie zawali jak nie odbiorą maila. Ale przecież mają własne problemy. Walczą o niepodległość, chcą mieć większy wpływ. Dlaczego politycy będący 4000 km dalej decydują o ich życiu. Z jednej strony dbają o turystów i wiedzą, że od nich zależy ich życie, z drugiej dbają o dziedzictwo, buntują się, gdy na ich terenie powstaje luksusowy hotel. Wieczorem popijając pisco sour pytamy siebie nawzajem czy moglibyśmy tu zamieszkać. Mnie najbardziej przerażałaby izolacja od reszty świata. Wyobrażacie sobie bycie skazanym na 60 km kwadratowych? A wyobrażacie sobie przeżyć w takim miejscu ewakuację przed tsunami? Była dwa tygodnie później. Teraz się cieszę, że byliśmy wtedy w trzęsącym się, ale stabilnym, budynku w Santiago.

DSCN7990

foto16

foto17

foto18

foto19

DSCN6356

I stało się. Przyszedł. Ostatni dzień na wyspie. Pakujemy walizki, zostawiamy w recepcji i idziemy “pożegnać się z morzem” (robiło się tak na koniec wakacji nad Bałtykiem). Wyciskamy jeszcze trochę z kilku ostatnich godzin. Ostatnia pieczona empanada z tuńczykiem, na kontynencie takich dobrych nie mają. Wizyta na poczcie, gdzie wbijamy sobie pieczątkę na pamiątkę. Ahu Tahai, po raz ósmy, nigdy nie zapomnimy tych zachodów słońca. Zaczyna padać, nad horyzontem gęsta mgła. Przez chwilę mamy nadzieję, że może samolot nie wystartuje i zostaniemy jeszcze jeden dzień.

foto20

foto22

Tym razem właściciele hotelu o nas nie zapominają i odwożą nas na lotnisko. Spotykamy tam naszą znajomą Irankę, którą widzieliśmy też wczoraj i przedwczoraj. Nic dziwnego, że na tak małej powierzchni spotykasz cały czas tych samych ludzi. Pokazuje nam całą torbę pamiątek, które kupiła. Do odlotu została jeszcze dobra godzina. Proponuje nam wzięcie taksówki i pojechanie z nią do więzienia kawałek dalej. Jedziemy. Gdzieś czytałam, że jest tam sklep z drewnianymi moai. Dzięki naszej przebojowej koleżance nie była to taka zwykła wizyta w sklepie. Namówiła szefa, który okazał się być ojcem naszego taksówkarza i na pięć minut mogliśmy wejść do środka! Zgadnijcie co robią więźniowie na Rapa Nui? Jasne, że rzeźbią w drewnie posągi, a potem to właśnie one są sprzedawane w sklepie obok. A zgadnijcie za co siedzą? Ja też nie mam pojęcia co złego można zrobić na takiej wyspie.

foto15

Na lotnisku raz dziennie jest zamieszanie. Samolot zostawia jednych pasażerów i zabiera drugich. Pierwsi nie wydają się zadowoleni, bo rozpadało się na dobre. To na pewno żadna przyjemność zwiedzać wyspę w deszczu. Z jednej strony cieszymy się, bo jakoś mniej żal nam wyjeżdżać, z drugiej strony znów nie zobaczymy krateru z góry, tym razem przez mgłę. A specjalnie wybrałam miejsca po prawej stronie przy oknie!

DSCN8497

Podróż na Wyspę Wielkanocną skłania do refleksji czy się tego chce czy nie. Nad życiem, światem, naszą planetą. Czy nie eksploatujemy Ziemi tak jak Rapanujczycy i odkrywcy eksploatowali wyspę, aż doprowadzili do jej upadku? Teraz Rapa Nui ma się dobrze, ale uzasadnione są obawy obecnych mieszkańców przed coraz większą falą turystów. W takich miejscach myśli się o tym intensywniej, ale też docenia się to jaki świat jest piękny. Dbajmy o niego, aby taki pozostał.

Wyspa Wielkanocna cz. 1: Hanga Roa
Wyspa Wielkanocna cz. 2: kamienne twarze

Poczytaj też inne wpisy

2 komentarze

Olga Nina 26 marca, 2016 at 1:55 pm

WOW, piękna relacja, ale fakt, zatrzymałam się na dłużej nad tym, co mówisz. Jakie życie mają mieszkańcy takich wysp. Albo pracujesz w turystyce, albo musisz wyjechać… Pewnie oni są przyzwyczajeni, ale z naszej „kontynentalnej” perspektywy to faktycznie trochę dziwna myśl.

Reply
Ania 29 marca, 2016 at 3:48 am

Dzięki :) Chyba jestem bardzo kontynentalna, bo aż mnie przeraża myśl, że w promieniu kilku tysięcy kilometrów jest tylko woda. Na pewno są przyzwyczajeni, ale też ich ciągnie, aby zobaczyć coś innego, szczególnie młodsze pokolenia.

Reply

Leave a Comment