Zwykłe życie w Chile. 22 obserwacje

18 grudnia, 2015

Prowadząc bloga z Chile (gdzie mieszkaliśmy osiem miesięcy) mieliśmy taki cykl 'zwykłe życie’. Zbieraliśmy tam różne nasze mniejsze i większe obserwacje. Najsprawniej nam to szło, bo przecież różnic i inności są dziesiątki. O takie ciekawostki najczęsciej pytaliście. Zebrałam je tu dla Was.

Wszędzie kasy

Nie bardzo umiemy jeszcze dogadać się po hiszpańsku, więc w sklepie czy barze bywamy zmieszani. Byliśmy tym bardziej, gdy ktoś zamiast przyjąć nasze zamówienie machał rękami jakby kazał nam sobie iść. A okazało się, że wchodząc do baru z hot-dogami (wydaje się, że to chilijska potrawa narodowa, ale o tym innym razem) musimy najpierw podejść do kasy, przypominającej takie ze starych dworców lub zoo, i tam złożyć zamówienie, zapłacić i przyjść z paragonem do kelnera. Podobnie sytuacja wygląda na stoiskach mięsno-serowych na targu – jednemu panu mówisz co chcesz i ile (anegdota zakupowa: ponieważ po hiszpańsku słowa ‘cztery’ i ‘ćwierć’ są bardzo podobne, Michał o mały włosy kupiłby nam 4 kg szynki ), drugiemu podajesz karteczkę i płacisz, a trzeci pakuje i podaje towar. Czy to nie jest przypadkiem mały przerost zatrudnienia?

Konkurencja patrzy sobie na ręce

To bardzo ciekawe zjawisko rzuciło nam się w oczy już w pierwszy dzień gdy przechadzaliśmy się po pobliskich pasażach ze sklepami. Konkurencja patrzy sobie na ręce dosłownie, to znaczy sklepy i lokale usługowe ułożone są blokami – w jednym pasażu znajdziemy 5 sklepów z bielizną obok siebie, 4 fotografów, 6 sklepów z drobną elektroniką, 3 stanowiska do dorabiania kluczy, itd.

Nikt nie czyści butów w domu

O tym wiedzieliśmy z programów Cejrowskiego, a teraz mogliśmy zobaczyć na własne oczy charakterystyczne stanowiska do.. czyszczenia butów. Podobno nikt nie robi tego w domu, bo za jedyne 500 peso (ok. 3 zł) usiądziesz wygodnie, poczytasz gazetkę, a miły pan zajmie się twoimi butami, nawet sznurowadło wymieni jak trzeba.

Bułki na wagę

Byliśmy dość zdziwieni gdy zobaczyliśmy ceny bułek za kilogram. Ale tak właśnie jest – pakujemy bułki do torby, a pani waży je jak pomidory. Ciężko się do tego przyzwyczaić, więc nie raz już wychodziliśmy ze sklepu bez bułek, bo konfiskowali nam je za brak naklejki lub musieliśmy wracać ważyć i przyczynialiśmy się do powstania korka przy kasie.

Pakowacze zakupów

W Polsce zdarza się to głównie gdy harcerze zbierają na wakacje lub cele charytatywne. Tu w każdym supermarkecie przy każdej kasie stoi osoba, która z uśmiechem na twarzy wita, pakuje zakupy i żegna klienta. Coś tam już wspominaliśmy o przeroście zatrudnienia?!

Show na czerwonym świetle

Bardzo pozytywnie zaskoczył nas sposób zarabiania na ulicy – umilanie czasu kierowcom czekającym na zielone światło. Pierwszy w oczy rzucił nam się wielki, czerwony, włochaty ptak, którego z wrażenia nie zdążyliśmy sfotografować. Jest też wielu panów, którzy żonglują przeróżnymi przedmiotami, np. aluminiowymi miskami i są też spontaniczni muzycy. Aż chce się trochę postać w korku.

Całuski po udanej transakcji

Wiadomo, że latynosi całują się na przywitanie i pożegnanie, nawet jeśli widzą się kilka razy w ciągu dnia. Spędziłam z takim miłym, całuśnym towarzystwem pół roku we Francji, więc zdążyłam się przyzwyczaić i stało się to naturalne. Michał trochę gorzej to znosi. Ale obydwoje byliśmy ostatnio mocno zaskoczeni, gdy w jednej z największych firm ubezpieczeniowych w wielkim, szklanym, eleganckim wieżowcu, obsługująca nas pani ucałowała nas na pożegnanie po podpisaniu polisy i opłaceniu składki. Wyobrażacie sobie cmok w policzek od pani w ZUSie? Jak miło i dziwnie zarazem.

(Nie)znajomość języków obcych

W zdecydowanej większości przypadków, odpowiedź na pytanie „do you speak english” brzmi „no” i twarz rozmówcy zalewa się rumieńcem. W tej sytuacji nerwowo szukają kogoś kto mówi, milczą lub zaczynają mówić po hiszpańsku udając, że takie pytanie nie padło. Ale my wcale nie wierzymy, że z ich znajomością angielskiego jest tak słabo. Chyba trochę udają. Mieliśmy na przykład taką sytuację, w miejscu gdzie organizują rafting po rzece, gdzie zadaliśmy nasze stałe pytanie i w odpowiedzi usłyszeliśmy rozbudowaną wypowiedź płynnym angielskim: „nie, niestety nie mówię po angielsku, ale proszę chwilę poczekać, zawołam kolegę, który umie”…? hej, przecież całkiem dobrze ci szło. Wygląda na to, że się wstydzą. Ale chwila… w swoim języku też mówią źle i się nie wstydzą?!

Pół życia w kolejce

Chilijczycy uwielbiają karteczki z numerem, z którymi w Polsce spotykamy się w ZUSie czy w banku. Tutaj są wszędzie, nawet w mięsnym. Z taką różnicą, że w mięsnym nie ma ekranu do wyświetlania numerów, a krzyczący sprzedawca. Mamy wrażenie, że w Chile spędza się w kolejkach sporą część dnia. Wynika to poniekąd pewnie z tego, że tu nikt się nie spieszy. Fast food nazywa się tutaj tak samo, ale nie ma nic wspólnego z szybkością obsługi czy przygotowania posiłku. Na posterunku z sześciu stanowisk obsługuje jedno, a reszta rozmawia lub pije kawę. W urzędzie z dziesięciu czynne są dwa, choć kolejka ma cztery zakręty (jakieś dziwnie znajome obrazki). I próbuje się rozwiązać te problemy nie poprzez usprawnienie obsługi, ale od innej strony, czyli jak ułatwić sobie życie w kolejce. Jedna z firm biorących udział w Start-Up Chile wymyśliła aplikację, która informuje cię ile jeszcze osób jest przed tobą, abyś mógł sobie wyjść i pozałatwiać w między czasie inne sprawy. Na przykład stanąć w następnej kolejce.

Ilość osób zaangażowanych w jedną transakcję

Pisaliśmy już o tym, że pracę, którą mogłaby wykonywać jedna lub dwie osoby, przeważnie wykonują trzy lub cztery. W supermarkecie przy każdej kasie jest osoba, która pakuje zakupy, na stoisku z serami jedna osoba pakuje, druga kasuje, a trzecia podaje, itp. Mamy kolejny ekstremalny przykład. Ostatnio zostaliśmy zmuszeni do kupienia kreta, tego do udrażniania rur w umywalce. Raz, że musieliśmy znaleźć jeden ze sklepów budowlanych, bo nie jest to towar dostępny w pierwszym lepszym markecie, a dwa: zakup ten trwał 25 minut. Na początku łańcucha jest pani, której trzeba wytłumaczyć co chce się kupić. Pani potwierdza, że produkt jest na stanie i drukuje potwierdzenie, że my to kupujemy (dokument ma od razu odbite dwie kopie). Z tym potwierdzeniem idziemy do kasy, gdzie pokazujemy kartkę i płacimy. Kasjerka zabiera jedną kopię i daje rachunek oraz odsyła za sklep. Tam stoi pan, który zabiera drugą kopię i podaje swojemu pomocnikowi, który z tą kartką leci do magazynu. W czasie, w którym czekamy na jego powrót obserwujemy wyładowywanie płyt regipsowych. Po trzech kursach wózka widłowego wraca pomocnik z kretem i kopią dokumentu i oddaje pierwszemu panu. Idziemy jeszcze do pomieszczenia, gdzie jest reklamówka na kreta. Dostajemy kreta w reklamówce i wracamy do domu. Aaaa.

Kradzieże vs. uczciwość

Złodziei w Chile jest cała masa. Z rozmów i własnego doświadczenia wynika, że zdarzają się głównie w turystycznych dzielnicach Santiago tj. Lastaria i Bellavista oraz na plaży w Vina del Mar. Z tych miejsc znamy najwięcej przypadków. Jednym z najdziwniejszych zasłyszanych przykładów była kradzież psa, bo pani nie miała przy sobie nic innego! … Trzeba mieć cały czas oczy dookoła głowy. Będąc na Lastarii skierowałam je w jeden punkt i w ten sposób straciłam torebkę. Generalnie jednak Chilijczycy (którzy nie są złodziejami) są uczciwi. Mieli mnóstwo okazji, aby nas, obcokrajowców nie znających języka, oszukać a  tego nie zrobili. Dziękujemy i odpukać.

Urlop na odebranie przesyłki

Prowadząc tu firmę spotykamy się z podobnym jak w Polsce poziomem biurokracji, procedur i brakiem elastyczności. Przykład z życia: powiedzmy, że chcemy kupić pralkę (bo mamy już dość tych wspólnych, niewygodnych pralni w piwnicy). Idziemy do sklepu, wybieramy i prosimy o dostawę do domu. Sprzedawca mówi: dobrze, będzie w środę. – no dobrze, ale o której? – a nie wiem o której, będzie w środę. – ale my pracujemy, czy nie można jej przywieźć po południu – nie ma takiej możliwości, jak kurier będzie w okolicy to wtedy przywiezie, a ja nie wiem kiedy będzie w okolicy. – to może niech zadzwoni jak będzie dojeżdżał, ja wtedy urwę się z pracy i odbiorę. – nie ma takiej możliwości. Wniosek z tego taki, że aby odebrać w Chile pralkę należy wziąć urlop i czekać na nią cały dzień. I znów jest to pole do popisu dla kreatywnego startupowca. Jedna z firm w Start-Up Chile wymyśliła aplikację, w której można umówić się z kurierem na godzinę!

Wolność na ulicy

Wolność, która objawia się tym, że człowiek sprzedający czekoladę w metrze czy zarabiający żonglowaniem na światłach nie jest ścigany przez ‘skarbówkę’, a przejechanie rowerem po pasach czy przejście na czerwonym świetle, gdy nikt nie jedzie, nie grozi mandatem. Swoją drogą mi jeszcze nie udało się przestawić, jestem przesiąknięta polskim spięciem, wciąż się rozglądam i jestem zdziwiona, że carabineros nie zwracają na mnie uwagi, gdy przejeżdżam przed nimi rowerem po chodniku. Podoba nam się to, że tu przestrzeń publiczna jest dla ludzi i nie jest ograniczona masą, często bezsensownych zakazów.

Po co wam kaloryfer?

Można by powiedzieć, że zima w Chile jest całkiem przyjemna. Przeważa słońce, w ciągu dnia jest kilkanaście stopni. Jest smog, ale jak spadnie deszcz to go zmywa i widać pięknie ośnieżone Andy na horyzoncie. Taka zima trwa około 3-4 miesiące. I czy to naprawdę tak krótko i czy 0 lub kilka stopni w nocy to za mało, aby nie mieć centralnego ogrzewania i pozwalać ludziom tak okropnie marznąć w mieszkaniach? Tak tylko pytam. Marzniemy okrutnie, przeziębiamy się łatwo i marzymy o upałach. Obiecujemy, że jak będziemy narzekać na upały, to przypomnimy sobie zimę w Chile i już nie będziemy narzekać.

Psy w kubraczkach

Chilijczycy też marzną, a co ciekawe są przekonani, że marzną też ich psy. Większość z nich, w tym nawet te bezdomne, mają na sobie ciepłe ubranka. Najmodniejsze są chyba te w psie łapki. Rozumiecie ten paradoks? Ludzie mogą marznąć bez ogrzewania, ale pies kubraczek musi mieć!

Gdzie jest kawa i dlaczego nie w Chile

Jadąc do Ameryki Południowej myśleliśmy, że świeżo zmielona kawa będzie dostępna tutaj wszędzie. Przecież Brazylia, która jest największym producentem kawy na świecie, jest tak blisko. Nic bardziej mylnego. Chilijczycy nie są „kawowym” społeczeństwem. Co prawda kawę pije się tutaj dość często, ale nie wydaje się, żeby przykładali większą wagę do jej smaku. Najpopularniejsza jest kawa rozpuszczalna Nescafe, którą można dostać w każdym sklepie. Kawa mielona jest bardzo rzadko spotykana. W naszej okolicy znaleźliśmy tylko jeden sklep, w którym można ją kupić. Tak więc wbrew pozorom łatwiej napić się dobrej kawy w Polsce niż w Chile.

Od przybytku głowa boli

Nie tylko kawy jest niewiele. Generalnie produktów w sklepach jest tu dużo mniej niż w Polsce. Przyzwyczailiśmy się, że wszystko w sklepie ma kilka lub kilkanaście swoich odpowiedników. Od gum do żucia do płynów do mycia naczyń, wszystkiego jest dużo. W Chile jest inaczej, co zapewne wynika z położenia geograficznego. Po prostu trudno jest tu dowieźć wiele towarów, więc dominują lokalne, czasami sprawiające wrażenie monopolistów, marki. Nie jest to duży problem, ale przyzwyczailiśmy się do mnogości, co sprawia, że czujemy się tutaj trochę pozbawieni wyboru. Najbardziej doskwierającym problemem na co dzień jest brak dobrego pieczywa. W sklepach dostaniemy tylko takie sobie bułki lub kiepski chleb tostowy.

Czy to na pewno Ameryka Południowa

Znacie tą latynoamerykańską otwartość ludzi? Uśmiechają się, zagadują do ciebie na ulicy, traktują cię jak przyjaciela, jakby znali cię od zawsze. W Chile jest inaczej. Może ludzie nie są tu zimni jak mieszkania w lipcu, ale są bardziej zdystansowani, raczej zamknięci. Trochę Skandynawowie Ameryki Południowej.

Duma narodowa

Chilijczycy lubią swój kraj i są z niego bardzo dumni. Szczególnie objawia się to w podróżowaniu. Wydaje się, że nie pozwolą nam wyjechać za granicę dopóki nie zobaczymy wszystkiego co warto zobaczyć w Chile. Kiedy opowiadaliśmy im o naszych rozterkach, czy jechać do Machu Picchu, zawsze słyszeliśmy, a czemu nie Torres del Paine. Dopiero kiedy wytłumaczyliśmy, że na razie jest trochę za zimno na odwiedzanie południa, wtedy dostawaliśmy przyzwolenie na rozważania o Peru.

Przez Chile autobusem

Czym najlepiej podróżować po Chile, gdy nie mamy samochodu. Pociągiem? Sieć kolejowa jest bardzo słaba i nie słyszeliśmy ani razu, aby ktokolwiek wybierał się gdzieś pociągiem. Samolotem? Byłoby fajnie, ale w Ameryce Południowej jeszcze nie przyjął się koncept tanich linii lotniczych (a szkoda). Czasami trafi się na stosunkowo tani bilet, ale nie jest to 78 zł z Warszawy do Londynu. Zostaje zatem autobus. I to właśnie autobus rządzi w Chile. Jest wielu przewoźników, konkurencja jest duża, za małe pieniądze można przejechać duże odległości. A co najważniejsze jakość podróży jest wysoka. Autobusy są duże, dwupiętrowe, wygodne, przystosowane do długich podróży. Za niedużą dopłatą można mieć nawet miejsca leżące.

Przy okazji jeszcze taka ciekawostka odnośnie komunikacji autobusowej miejskiej: w Santiago co jakiś czas mija się na ulicy długą kolejkę ludzi – to kolejka do przystanku autobusowego. Tu każdy czeka na swoją kolej, zamiast pchać się do autobusu całą gromadą na raz.

Notariusz na każdym kroku

Próbowaliśmy dojść  do tego co stało się w przeszłości, że w biznesie ludzie sobie tutaj nie ufają. Jeśli chcesz podpisać jakąkolwiek umowę np. o wynajem mieszkania, dwie strony muszą pójść do notariusza, aby ją zatwierdzić. W Polsce notariusza odwiedza się bardzo rzadko, a w Chile są na każdym kroku i są dość tani. Działają niemal jak nasze urzędy pocztowe – kilka okienek i ciągły ruch. Ich rola ogranicza się głównie do potwierdzenia, że obydwie strony kontraktu rzeczywiście nimi są. W tym celu pokazuje się swój dowód osobisty i odbija kciuk na dokumencie (kciuk to w Chile ważna rzecz i warto ją mieć zawsze przy sobie). Obok tego notariusz stawia swoją pieczęć, podpis i dopiero wtedy dokument jest ważny.

Bonus

Manekiny w Chile mają większe tyłki.

Poczytaj też inne wpisy

Leave a Comment