Początki w USA

24 lutego, 2016

Najwyższy czas na pierwszy post z USA. Pogadam sobie chwilę i podzielę się z Wami zlepkiem pierwszych wrażeń z nowego miejsca. W połowie grudnia dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy przyjęci do programu dla startupów z branży wydawniczej – 1440 (nazwa programu i rok, w którym Gutenberg wynalazł druk). Zdziwienie przeogromne. Po pierwsze dlatego, że zgłosiliśmy się już resztką sił i nikt specjalnie nie nastawiał się, że się uda. Po drugie, nasz projekt niewiele ma wspólnego z tradycyjnym publikowaniem książek, a wokół tego wszystko się tu kręci. Po trzecie: jedziemy do USA! Przecież o to nam chodziło. I nie z powodu jakiegoś american dream, tylko po prostu młodym firmom internetowym jest tu łatwiej.

Z dwiema walizkami i katarem stulecia wyruszyliśmy z poznańskiej Ławicy do Nashville, stolicy country, Białegostoku Ameryki. Pierwszą noc za oceanem spędziliśmy w Teksasie. Dzięki lotnisku w Houston, które nie ogarnia sprawnie kontroli paszportowej, spóźniliśmy się na ostatni samolot do Nashville. Oprócz jet laga, największe emocje wzbudził akcent. Mocno przeraził mnie fakt, że ludzie mówią do mnie po angielsku, a ja nic nie rozumiem. Sorry ma’am. Koszmar z Chile powrócił na chwile. Na szczęście im dalej na północ tym lepiej.

Przy wyjściu z lotniska w Nashville zaczepił nas przemiły pan z informacji, który przywitał nas uśmiechem, poopowiadał o zbliżających się wydarzeniach sportowych i zapakował nas do autobusu. To był pierwszy i zapewne ostatni raz kiedy skorzystaliśmy z komunikacji miejskiej w Nashville. Wiedziałam, że w USA wszyscy mają samochód ze względu na odległości, ale nie wiedziałam, że aż do tego stopnia, aby jechać nim do sklepu oddalonego o dwie przecznice. Nie da się inaczej w kraju bez chodników. Poza centrum – tam możesz spalić kilka kalorii, ale też bez przesady. Nie musisz się przemęczać, parking jest na każdym rogu. Autentycznie brakuje nam chodzenia, więc wybraliśmy się do Parku Centennial, aby przejść się choć trochę i obejrzeć słynną replikę greckiego Partenonu. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że Partenon otoczony jest parkingami i po parku też można jeździć samochodem. Nie poddamy się, znajdziemy w końcu jakąś ścieżkę!

DSCN0350

Pierwsze dni w muzycznym mieście spędziliśmy w domu muzyków w East Nashville, co nie było zaskoczeniem, bo co drugi mieszkaniec nim jest. Cieplejszego przywitania i wprowadzenia do życia w Nashville nie mogliśmy sobie wymarzyć. Małżeństwo z czterdziestoletnim stażem ma wspaniałą hipiską historię, której duża część to tournee po Stanach jako rodzinny zespół muzyczny (2+3). Połowa salonu to mini studio muzyczne, mieliśmy okazję wysłuchać próbki nagrania i stwierdziliśmy,że jesteśmy w fajnym miejscu. Gospodarz Ken opowiedział nam o najciekawszych miejscówkach, nie takich pełnych turystów, ale takich gdzie lokalni i przyjezdni muzycy zaczynają swoją karierę podczas tzw. writers nights. (Jeśli będziecie kiedyś szukać Airbnb w Nashville, ten dom to najlepszy wybór). W East Nashville odwiedzaliśmy polecane hipsterskie miejsce Five Points. Nie mieliśmy jeszcze samochodu, co wiązało się ze spacerami po mieście, za którymi mieliśmy zaraz zatęsknić (kierowcy dziwnie na nas patrzyli, nie mają samochodu? biedni? bezdomni?), ale też z brakiem jedzenia, gdyż sklepy znajdują się na obrzeżach. Taki widok i takie zachody słońca towarzyszyły nam przez pierwsze dni. Downtown Nashville skyline – obrazek, który pojawia się we wszystkich materiałach o Nashville, bo to w zasadzie jedyny reprezentatywny fragment miasta (Parthenon się nie liczy, bo to dość zgapiony pomysł).

Po kilku dniach przeprowadziliśmy się do dużego domu pod lasem na drugą stronę miasta. Autobus tu nie dojeżdża, a Uber kosztuje koszmarne pieniądze, więc naszym priorytetem stało się znalezienie samochodu. Próbowaliśmy chyba wszystkiego, a skończyło się na wynajmowaniu krótkoterminowym od prywatnych osób. Nie będę Was teraz zanudzać szczegółami, znajdą się pewnie w praktycznym wpisie. Wszystkie trudności rekompensował nam dom z tarasem z widokiem na las. To natomiast wiąże się z tym, że co najmniej godzinę dziennie spędzamy w samochodzie, mknąc czteropasmową autostradą. Dlatego właśnie na Facebooku nie serwuję Wam na razie pięknych widoków, a raczej ciekawostki z drogi na trasie biuro-praca.

A tak przy okazji biura… Przyjechaliśmy tu przede wszystkim po to, aby wziąć udział w programie, który ma nam pomóc rozwinąć startup. Pracujemy sporo, bierzemy udział w zajęciach, które mają nas nauczyć prowadzenia biznesu od a do z, spotykamy mnóstwo kreatywnych i doświadczonych ludzi, którzy nieoczekiwanie podrzucają nam nowe pomysły. Mimo, że pracy jest mnóstwo i czasami wracając do domu nie wiemy jak się nazywamy, to program jest świetny, a ludzie mili jak nigdzie indziej. Wszyscy. Serio. I mimo, że to ‘hi, how you doin‘ słyszane od każdej napotkanej osoby oraz to, że wszystko jest ‘amazing’ i “awesome” nie jest najprawdziwsze i najszczersze, to dużo lepiej funkcjonuje się w takiej atmosferze. Przestajesz narzekać i cieszysz się każdym dniem, tak jak powinno być.

Oczywiście zachowanie proporcji w życiu jest najważniejsze, dlatego czasem odrywamy się od pracy po to, by wspólnie z pozostałymi startupami i organizatorami odwiedzić Country Music Hall of Fame and Museum, drukarnię Hatch Show Print, zjeść najlepsze barbecue w mieście czy tak jak dziś, wziąć udział w spotkaniu ze znanym muzykiem country (podobno w Nashville można też znaleźć inne gatunki muzyczne, ale chyba musimy lepiej poszukać). Na razie najwięcej emocji wzbudza we mnie za każdym razem wejście na główną ulicę Broadway, która jest jednym wielkim barem z muzyką na żywo. Poza tym z niewyjaśnionych przyczyn ekscytuję się mijanymi po drodze żółtymi autobusami szkolnymi i wiewiórkami chipmunkami, które obserwuję codziennie przy porannej kawie. Podobno powinnam też wielbić masło orzechowe, ale nie, nie mogę się przekonać. Czekam wciąż na waffles w przydrożnym barze, gdzie kelnerka dolewa bez końca czarną kawę. Niesamowite jest to jak poprzez filmy, seriale i książki, tak dobrze znana jest nam amerykańska kultura. Mimo, że to mój pierwszy raz w Stanach, czuję jakbym tu już kiedyś była.

collage

Jeśli chcecie być na bieżąco zapraszam na Facebook i Instagram. Zostawiam Was z utworem w wykonaniu pana, którego mieliśmy okazję dziś poznać. A teraz opowiadajcie co u Was.

Poczytaj też inne wpisy

3 komentarze

Maja Gawrońska 24 lutego, 2016 at 6:08 pm

Trafiłam do Ciebie dzięki Klubowi Polki. Gratuluje, że Wasz projekt dostał się do programu i poproszę o więcej o programie i Waszym startupie, jeśli możesz, bo to bardzo ciekawe. Pozdrawiam z CA i powodzenia!

Reply
Ania 25 lutego, 2016 at 2:54 pm

Hej. Dziękujemy :) Nasz startup to publishsosimply.com – platforma do tworzenia i publikowania materiałów marketingowych typu raporty, przewodniki, biuletyny, ebooki. Można je wzbogacać o interaktywne elementy (video, muzykę, infografiki, mapy, itp.) i czytać na komórkach, tabletach. Za kilka tygodni uruchomimy nową wersję, więc będziesz mogłą sama spóbować coś wydać ;) A więcej o programie napisałam na naszym blogu firmowym: http://publishsosimply.com/blog/behind-the-scenes-1440-accelerator

Pozdrawiamy z TN :)

Reply
Maja Gawrońska 2 marca, 2016 at 3:23 am

Super! Dzięki

Reply

Skomentuj Ania Cancel Reply