Gdy powstał post Początki w USA, myślałam jeszcze wtedy, że będę pisać regularnie i na bieżąco. Okazało się, że program był tak intensywny, że pochłonął całą naszą energię i czas. Dlatego wrażenia z czterech miesięcy w USA zaczynam spisywać po wszystkim, siedząc już w ogródku domu rodzinnego. Jak dobrze jest wrócić latem, a nie jak w zeszłym roku na trzecią jesień i zimę z rzędu.
Zacznę od końca, czyli naszego przydługiego powrotu. Wietrzne miasto Chicago okazało się tak wietrzne i burzowe, że nie pozwoliło nam wyjechać z Nashville o czasie. Dotarliśmy do niego późnym wieczorem, piętnaście minut po tym jak odleciał nasz samolot do Monachium. Kolejny za dwadzieścia godzin. Aby wydostać się z lotniskowego chaosu, znaleźliśmy miejsce w klimatycznym hostelu Holiday Jones i za moment siedzieliśmy już w metrze jadącym w stronę centrum.
Nowy Jork marzy mi się od zawsze, ale tym razem nie udało się. Dostałam za to przez przypadek prezent w postaci kilkugodzinnego spaceru po równie fajnej i robiącej wrażenie betonowej dżungli. Nie wiem co takiego jest w tych szarych wieżowcach, że tworząc jedną całość, wyglądają tak imponująco. Tym bardziej jak unosi się nad nimi mgła i równie szare chmury. Był typowy spacer po The Loop, fontanna ze Świata wg Budnych, zdjęcia w fasolce i pizza na kruchym cieście. Tyle można zrobić w pięć godzin. Po więcej jeszcze wrócimy.
2 komentarze
Szkoda, że trafiłaś na tak kiepską pogodę. W blasku słońca Chicago prezentuje się o wiele lepiej :)
Dzięki tej pogodzie w ogóle trafiłam do Chicago. Mgła i chmury też miały swój urok. :) Liczę na to, że będę miała jeszcze okazję pochodzić po Chicago w pełnym słońcu i dłużej. Fajne miasto.